Warszawski Festiwal Piwa - podsumowanie

Emocje związane z Warszawskim Festiwalem Piwa już opadły więc czas na małe podsumowanie. Na początek przyznam się, że na festiwalu organizowanym na tak dużą skalę byłem po raz pierwszy. Miałem już za sobą Lubelskie Targi Piw Rzemieślniczych, ale to impreza mniejszego formatu. Ciężko jest się odnaleźć pomiędzy stoiskami 50 browarów, na których leje się z 350 kranów około 800 różnych piw. Nie pojechałem jednak zupełnie na żywioł, starałem się wdrożyć w życie wskazówki, które opisałem w tekście Taktyka beergeeka, czyli 3 zasady udanego festiwalu piwa. Z plecakiem i listą wybranych do spróbowania piw ruszyłem w tłumy.
No właśnie, myślę, że na festiwal piwa, szczególnie organizowany o tej porze roku, lepszą miejscówką byłaby jakaś hala widowiskowa czy targowa. Chodzi mi o dużą przestrzeń, na której znalazłoby się miejsce zarówno dla stoisk browarów jak i ludzi pijących piwo. Brakowało miejsca na degustację pod dachem. Konwencja picia piwa na trybunach jest ciekawa, ale nie do końca się sprawdza przy pogodzie jaka była w ten weekend. Efekt mieliśmy taki, że trybuny były pustawe, a na stadionowych korytarzach ludzie spożywali piwo wszędzie. Pomijając fakt, że takie warunki sprzyjają nawiązywaniu nowych znajomości i kontaktów (my poznaliśmy dwóch sympatycznych kolesi zachwyconych piwem z sokiem z kiszonych ogórków), jest to jednak według mnie element do poprawy.

Ale przejdźmy do kwestii ważniejszych i przyjemniejszych, czyli do samego piwa. Warszawski Festiwal Piwa można porównać do wielkiego morza browaru, gdzie byś nie zaczerpnął będziesz zadowolony. Ale tylko w niektórych miejscach można trafić na prawdziwą żyłę złota. Ja trafiłem na trzy takie miejsca.

1. Browar Piwne Podziemie
Chłopaki wymiatają. Nie wiem czy Piwne Podziemie przywiozło na festiwal jakieś piwo, które mogłoby mi nie smakować. To tak jakby ktoś warzył piwo właśnie dla mnie. Z przyczyn obiektywnych nie mogłem oczywiście wypić wszystkich, ale te które spróbowałem, były świetne. A kolejki do ich stoiska świadczą o tym, że nie byłem w tym odczuciu jedyny.
Na początek do gardła pofrunęły dwie pozycje owocowe, czyli Juicilicious (New England IPA) oraz premierowa Blue Sunshine (Blueberry Pale Ale) z dodatkiem jagód. Oba piwa były rześkie, orzeźwiające i mocno owocowe. Nastęnym był Angelico Stout. W aromacie nie tak intensywne, ale w smaku po prostu czekolada z orzechami w płynie. And the last but not least Strawberry-Mango Milkshake, kolejne premierowe piwo na festiwalu. Połączenie przecieru z truskawek, przecieru z mango oraz laktozy i wanilii dało znakomite wrażenia smakowe oraz wyraźną gładkość. Będę wypatrywał butelek z logo Piwnego Podziemia na półkach sklepowych.

2. Browar Pracownia Piwa
Gdyby stoisko Pracowni Piwa i Piwnego Podziemia były umiejscowione obok siebie (a niestety tak nie było), mógłbym tam rozbić obóz i zapuścić korzenie. Pracownia również znakomicie trafia w moje piwne gusta i nie jest to wniosek wyciągnięty na podstawie jednego piwa.
Na pierwszy strzał poszły Laby, czyli eksperymentalne piwa uwarzone w ramach projektu Laboratorium Pracowni, a konkretnie LAB3 i LAB11. Oba trunki leżakowały w beczkach, LAB3 to blend beczek po winie muscat i merlot, natomiast LAB11 to porter bałtycki, który leżakował w beczce po koniaku. Świetne piwa, zarówno w aromacie jak i smaku dobrze wyczuwalne nuty z beczki.
Kolejnym piwem, jakie uświetniło moje szkło degustacyjne (nawiasem mówiąc z logo Pracowni Piwa) było Milhshake Fruit Ale Sady Modlniczki, czyli piwo z dodatkiem czarnej porzeczki, pomarańczy, marakui i laktozy. Nie wiem ile laktozy wrzucono do kotła, ale piwo jest niesamowicie gładkie i treściwe, jak dobry jogurt owocowy (zakupiłem buteleczkę na wynos więc pojawi się pewnie na blogu). Ostatnim piwem był imperialny stout z dodatkiem kawy Mr. Hard's Rock Coffee. Bardzo kawowy, bardzo rozgrzewający RIS, co nie było bez znaczenia około północy, kiedy piłem je na trybunach Legii. Pracownia Piwa - I'm watching You.

3. Browar Piekarnia Piwa
Ostatnią żyłą złota, na jaką trafiłem na Warszawskim Festiwalu Piwa było stanowisko browaru Piekarnia Piwa. Można było ich znaleźć w strefie nowych browarów (swoją pierwszą warkę uwarzyli w lipcu 2016 r.) na najniższym piętrze imprezy.  Spróbowałem dwóch piw ich autorstwa: Amerykawka, czyli American Pale Ale z delikatnie zaznaczoną, nienachalną kawą w tle oraz Coffee Twist, milk stout z dodatkiem łuski kakao, kawy oraz płatków dębowych. To ostatnie powala wszechobecną kawą oraz gładkością i pełnią w odczuciu, co zaowocowało chociażby nagrodą dla najlepszego piwa na Silesia Beer Fest. Pozdrawiam Leszka Jasińskiego, piwowara Piekarni, z którym miałem okazję uciąć małą pogawędkę.
Na wyróżnienie według mnie zasługuje jeszcze kilka ciekawych smaczków festiwalu, a więc: Browar Zakładowy i ich orzeźwiająco-kwaśna Sokowirówka, Browar Raduga i zajebiście owocowy Circus, Browar Setka i ich piwa z Barrel Project (świetny pils leżakowany w beczce, jasne piwo, które oferuje wrażenia smakowe podobne do piw z udziałem słodu wędzonego torfem) oraz Browar Profesja i robust porter Myśliwy z dodatkiem śliwki suska sechlońska.

Veni Vidi Vici. Przybyłem zobaczyłem zwyciężyłem. Dla mnie Warszawski Festiwal Piwa to była okazja do wypicia wielu, często niedostępnych w sklepach, piw przywiezionych z różnych zakątków Polski. To możliwość poznania nowych smaków i niekonwencjonalnego podejścia do warzenia piwa. Ale przede wszystkim, WFP to był znakomity czas na poznanie nowych, podobnie zakręconych na punkcie piwa kraftowego, ludzi. Oczywiście nie udało mi się spróbować wszystkich piw z listy, ale daje to tylko motywację do uczestnictwa w innych tego typu imprezach.

Etykiety: